wtorek, 1 marca 2016

Introduce 1.2

            Co jest kurwa nie tak? Wchodząc ponownie do Stokrotki, mając szczere chęci żeby przeprosić dziewczyny za swoje zachowanie natknęłam się na Amelie siedzącej na Alice. Ta dziewczyna doprowadza mnie do szału, jest niepoważna. Co ona sobie wyobraża..
           - Co ty wyprawiasz?! - Natarłem na Amelie, zerknąłem na przerażoną Alice i od razu wysłałem mordercze spojrzenie przyjaciółce, która na litość boską byłą z siebie zadowolona. Wyciągnąłem rękę do swojej dziewczyny.
           - Jesteście siebie warci! - Wstała i nie patrząc na mnie wybiegła z baru.
           - Zadowolona? - Zwróciłem się do Amelii pocierając brwi. - Przyjaźnimy się, jak mogłaś...
           - Leć za nią - poradziła. - Ona mnie uprzedziła w wypowiedzeniu swojego zdania. A więc powtarzam, jesteście siebie warci - roześmiała się i wycofała zerkając na Amandę, która stała zdezorientowana.
           - Egoistka - wyszeptałem.
           Rozejrzałem się dookoła widząc zaciekawione spojrzenia wszystkich obecnych tu ludzi, było mi wstyd za dziewczyny. Amelia to cicha woda, ale jak już się wzburzy to nie pozostawia nic po sobie, w tym momencie zrobiła dokładnie to samo. Dam sobie rękę uciąć, że nie zobaczymy jej przez najbliższy tydzień na oczy, a to wielka szkoda.
Zerknąłem na Amandę i Larrego i tylko wzruszyłem ramionami.
           - Idziemy gdzieś? - Zaproponowałem.
Jedynie kiwnęli głowami. Właśnie to w nich lubiłem.. Lubię. Sam już nie wiem jak to jest między nami. Wracając, zawsze wyczuwali moment kiedy się nie odzywać, a kiedy powinni coś powiedzieć, nie to co Amelia. Nigdy nie prosili się o wyjaśnienia ani o usprawiedliwienia, ufali mi.
            Skierowałem się do parku, w którym spędzaliśmy mnóstwo czasu jako dzieciaki. Plac zabaw przeszedł już tyle renowacji, że nawet nie zliczę, ale nadal to miejsce jest moim ulubionym w mieście. W całym parku roi się od, chciałbym powiedzieć naszych znajomych, ale wszyscy wiemy jak jest, to moi znajomi ze szkoły, nie ich. Oczywistym jest, że przechodząc przez niego co chwilę słyszę przekrzykujące się pozdrowienia chłopaków jak i dziewczyn, które do tego okropnie trzepocą rzęsami i mówią piskliwymi głosami. Larry pozostaje z tyłu i patrzy pod nogi, a Amanda zalotnie uśmiecha się do chłopaków z drużyny. Nie wiem na czym polega ich relacja, ale totalnie jej nie rozumiem, nie zapytam bo znam Amandę i odpowiedź mogłaby zaboleć Larrego, a od niego prawdy nieprzyprószonej fascynacją Amandy nie usłyszę.
           Na placu usiadłem od razu na huśtawkę patrząc w niebo. Zawsze huśtałem się i wyobrażałem sobie, że jestem ptakiem. Zdaję sobie sprawę jak to wygląda, osiłek do tego przystojny, nie ukrywajmy tego, że podobam się dziewczynom, moje 185cm i budowa lekkoatlety zobowiązuje, ale nikt się nie odezwie, bo wie jak skończy, a huśtawka ma u mnie zbyt duży sentyment... Wszystkie myśli, wspomnienia, radości i smutki powierzałem huśtawce i niebu, mimo dzieciaków bawiących się tuż obok mnie, zawsze byliśmy w trójkę sami.
           - Nie zamierzacie się odezwać? - Uniosłem brwi. - Trochę czasu minęło.
           - I właśnie dlatego nie za bardzo wiemy co mamy ci powiedzieć - mruknął Larry poprawiając okulary.
           - Od razu daj mi w twarz - zaśmiałem się.
           - Nie śmiałbym, szczególnie po tamtej sytuacji - krzywo się uśmiechnął, a mi mina zrzedła.
           Najgorsze jest to, że wiedziałem o czym Larry mówi, przeprosiłem go za tę sytuację. Zachowałem się jak dupek i wcale nie myślę inaczej. Trevor za dużo wypił i przyczepił się do Larrego, bo wygląda jak wygląda, to porządny chłopak, nie lubiący problemów, dobrze się uczący, więc co jest jeszcze potrzebne zalanemu, tępemu osiłkowi? Nic. I tak to się właśnie skończyło, że Larry dostał od Trevora parę razy prawego i kilka kopniaków w brzuch, a ja? Nie zrobiłem nic by mu pomóc. Nadal się tego wstydzę mimo, że minęło tyle czasu i jak widać on też to pamięta, zresztą nie dziwię mu się. Najgorsze jest to, że pomogły mu Amanda i Amelia, po wszystkim cała trójka spojrzała na mnie jakby mnie nie poznawała, to zabolało najbardziej. Na odkupienie w swoich oczach, nie ich, dałem nauczkę Trevorowi, płakał jak małe dziecko i na jednej nodze poleciał do Larrego przepraszać. Szkoda, że dopiero następnego dnia, szkoda, że w ogóle musiał..
           - Mówiłem tyle razy, przepraszam - spuściłem głowę.
           - Żartowałem - roześmiał się klepiąc mnie po barkach.
Naprawdę bardzo mi ulżyło.
           - Dlaczego nie poszedłeś za Alice? - W końcu odezwała się Amanda. - Amelii powiedziałeś, że się zmieniłeś, nie wygląda na to. - Założyła ręce na piersi.
Przyganiał kocioł garnkowi..
           - Powiedziałbym coś, ale powstrzymam się żeby jeszcze bardziej nie mieszać - uniosłem brwi w jej stronę na co tylko wzruszyła ramionami, a Larry spuścił wzrok. - Czasami trzeba dokonać wyboru, w tej chwili wy nim jesteście, bo dam sobie rękę uciąć, że sprowokowała - westchnąłem.
           - Tego nie wiem nawet ja, a byłam parę metrów dalej - broniła damskiej społeczności.
           - Znam ją, ale znam także Amelie - westchnąłem. - I nie myślcie sobie, że tak o na nią naskoczyłem.
           - Było jej przykro - mruknął Larry.
           - Zgadzam się - potaknęła Amanda.
           - W tej chwili to nie ma znaczenia, jutro z nią porozmawiam jak ochłonie. Jak ja ochłonę - Amanda uniosła znacząco brwi na moją odpowiedź, niech sobie myśli co chce.

wtorek, 8 grudnia 2015

Introduce 1.1

           Wszyscy siedzimy w Stokrotce, coś nowego, przyszedł nawet Rash. Znad książki zerknęłam w jego stronę. Amanda i Larry jak zwykle są ciałem, nie duszą. Nikt nawet nie zauważa, że się wyłączyłam. Gołąbeczki sobie pomiaukują, a Rash namiętnie wypisuje smsy, pewnie do swojej kolejnej ofiary, a jednocześnie rozgląda się uśmiechnięty w stronę innych zachęt. Przewróciłam oczami i wróciłam do czytania.
            - Co jest z wami, do cholery? - Rash rzucił telefonem na stół, rozlewając Latte Amandy. - Nie patrz tak na mnie - rzucił w stronę wrogiego spojrzenia przyjaciółki. - Wszystko rozumiem, zaniedbałem was ze względu na Alice, ale.. - zmieszany odwrócił wzrok w drugą stronę - wy tak zawsze? - Uniósł brwi.
Larry wzruszył rozanielony ramionami, Amanda nadal była zła za swoją kawę i siedziała w tej chwili z założonymi rękoma, a ja nie odwróciłam wzroku od książki.
            - Mówię do was, zdajecie sobie z tego sprawę, prawda? - Podniósł rozeźlony głos.
            - Trzy miesiące nieobecności to trochę długo, przyjacielu - westchnęłam, zaznaczając ostatnie słowo. - Wszyscy rozumieją twój pierwszy, poważny związek i nikt nie ma ci za złe, po prostu robimy to co lubimy - uśmiechnęłam się do Amandy, która automatycznie poczerwieniała. - Ja czytam, a oni.. - uśmiechnęłam się do Rasha. - robią to samo przez trzy miesiące, co przez ostatnie pięć minut, możesz do nas dołączyć w robieniu rzeczy, które lubisz, dużo studentek tu się ostatnio kręci - mruknęłam.
            - A co to niby ma znaczyć? - Zdenerwował się.
            - Nic oczywiście, ale spójrzmy prawdzie w oczy, znamy cię lepiej niż Alice, i nie wie o twoich zainteresowaniach poligamią - uśmiechnęłam się. - no chyba, że to już ten moment waszego związku, że o tym wie.
            - Zmieniłem się - warknął.
            - Czyżby? - Roześmiałam się. - Twój wzrok błądzący od telefonu do tych wszystkich dziewczyn znaczy o twojej wierności?
            - Amelia, starczy już - Amanda dotknęła mojej dłoni.
            - Zrozumiałem, było wam dobrze beze mnie przez ten czas - odparł Rash i wyszedł z baru.
            - Stary poczekaj! - Larry spojrzał na mnie oskarżycielsko i pobiegł za przyjacielem.
            Nie zrobiłam nic złego, źle postąpił zostawiając nas. Bez niego to nie było to samo, ja nie byłam taka sama. Od pięciu lat to był niezmienny team Amelia i Rash, zawsze się bawił dziewczynami, a mi ani Amandzie i Larremu to nie przeszkadzało, ale nigdy nas nie odpychał do momentu poznania tej małej.... Alice. Nie wiem, czy zabroniła mu z nami przebywać czy co, ale naprawdę sytuacja nie była ciekawa przez ostatnie trzy miesiące, do dzisiejszego dnia, gdy podszedł do nas w stołówce i jakby nigdy nic dosiadł się nie patrząc na Alice, sęk w tym, że ja to zrobiłam i zobaczyłam wymalowaną wściekłość na jej przepięknej twarzyczce. A więc po prostu się dosiadł, objął Larrego i zaproponował wypad na miasto jak za dawnych czasów.
            - Wiesz, dobrze, że także chcieliśmy zareagować - wybuchłam śmiechem na słowa Amandy. - Mel, wiesz, że tak było, ale chcieliśmy dać mu szansę. Byłaś ostra, za ostra - skarciła mnie. - Ale poszło mu w pięty - roześmiała się przybijając mi piątkę.
            - Najwyższa pora - krzywo się uśmiechnęłam.
            - Shooty? - Uniosła przebiegle brew.
            - Shooty - westchnęłam zrezygnowana.
Po czterech kolejkach uznałam, że już starczy i pozostawiłam Amandę samą przy barze i tylko obserwowałam jak jakiś obcokrajowiec zagaduje do niej, a Amanda jak to Amanda nie pozostaje dłużna i kokietuje mężczyznę, kręcę zażenowana głową i wracam do czytania.
            - Gdzie on jest? - Usłyszałam znajomy przesłodzony głos i zaczęłam się cicho śmiać. Nie moja wina, że piskliwy, słodziutki głosik wypada komicznie w furii. - Z czego się śmiejesz idiotko?! - Na te słowa mina mi zrzedła i tylko się rozejrzałam dookoła czy nie mam publiczności i wstałam równając się wzrostem z Alice.
             - Ściągnij szpileczki to pogadamy, kurduplu - jad aż ze mnie kipiał, nienawidziłam tej dziewczyny. - Czym sobie zasłużyłyśmy z Amandą na twoją obecność tutaj? - Roześmiałam się lustrując ją od stóp do głów, podziwiając jej kolekcje różowego materiału, skóry i różnej maści łańcuszków.
              - Gdzie u diabła jest Rash - wycedziła przez zęby tyranka.
              - Może właśnie u jego mości - roześmiałam się i wyminęłam Barbie, uderzając ją ramieniem w ramię, jej równowaga się zaburzyła, co znowu doprowadziło do wybuchu śmiechu.
Nagle poczułam przeszywający ból z tyłu głowy. O niee, pomyślałam. Zamachnęłam się ręką i ból ustał, popchnęłam Alice na ziemię i osiadłam na niej okrakiem.
              - Co jest? - Amanda zbulwersowana podbiegła do nas wraz z właścicielem baru.
Nachyliłam się do przerażonej twarzy dziewczyny z satysfakcjonującym uśmiechem.
              - Jeszcze raz tego spróbujesz - szepnęłam jej na ucho. - Jeszcze raz..